Sylwester…
czwartek, Grudzień 30th, 2010
bez komentarza
bez komentarza
Tak wygląda facet-bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem. W srodku tego ślicznie ubranego, uczesanego ciałka gromadzą się zatrute gazy, nabierają ciśnienia, buzują i to tylko kwestia czasu, kiedy to zmiotą wszystko ze swojego pola rażenia. Odliczam.
Jak to wszystko jest dobrze wymyślone. Pęd, przygotowania, kulminacja, gotowanie, pakowanie prezentów, ubieranie choinki….. wszystko tak wymyślone, żeby potem odczuć, że te trzy dni są szczególne w roku… dramaturgia. W budowaniu napięcia jest siła.
Jakaś bezsensowna gonitwa, żeby spędzić ten ostatni grudniowy weekend. Listy prezentów, potraw, zakupów, kłótnie rodzinne, obrażanie się i przepraszanie. Brak czasu, nerwy. W sklepach kretyńskie bożonarodzeniowe utowory muzyczne, masz ochotę uciec z krzykiem, a tu w kieszeni lista zakupów. Bądź dzielna, przedzieraj się przez tłum, walcz, załaduj samochód, przywieź łupy do domu, potem zapakuj w kolorowe papiery, opisz i schowaj. Potem upiecz, ugotuj, policz, czy jest 12, nakryj, ubierz, gwiazda czy aniol na czub… opłatek, sianko, łuska karpia, tradycja, o kurcze, a jeszcze trzeba iść do pracy, super, jeden sklep w okolicy czynny jest 24 godziny na dobę, to tam jeszcze można coś kupić, o rany lampki, nie mamy lampek…. A blog zaniedbany.
Czy Ci wszyscy obywatele ubrani w puchówki nie przypominają trochę bombek na choinkę, trochę brokatu na wierzch i gotowe!
Szarzy teraz są wszędzie. Okutani, nieforemni. Wleźli też na moje kolczyki.
Ciężko mi było na duszy, aż tu nagle natknęłam się na takie światełko, wiersz Emily Dickinson
Pręcik, płatek, cierń
W zwykły letni dzień –
Flaszeczka rosy, jedna, dwie pszczoły –
Wiatru wiew – sus spoza drzew –
I jestem różą!
Emily Dickinson.
I co ja z tym zrobię?
Kocham obrazy Malczewskiego, ale nigdy nie zastanawiałam się jakim był człowiekiem. Przypadkowo natknęłam się na opis jego osoby w pamiętnikach Zofii Stryjeńskiej i duże zrobił na mnie wrażenie. Malczewski, rektor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie miał zwyczaj ubierać się jak przystało na prawdziwego malarza. Był wyniosłej postawy, miał czarne oczy, na głowę zakładał czarną czapkę zakrywającą mu uszy, na to miał naciągnięty na tył głowy czarny filcowy kapelusz z wielkim rondem, na ramiona zarzuconą miał czarną pelerynę a na rękach żółte rękawice z mankietami do łokcia. Ludzie oczywiście gapili się na niego i wtedy mistrz z rozkoszą wywalał język do kolan.
Przy malowaniu używał wielkiej palety, a zużyte pędzle rzucał za siebie, które w lot łapał służący i podawał mu jednocześnie pęk nowych i umytych. A z płócień wynurzały się powoli centaury i strzygi. Ach, pomarzyć!
Fragment większej całości